Uluru zachód słońca

„Byliśmy sami na Golden Gate” [WYWIAD]

15 minutes

Na świecie jest bardzo dużo ciekawych miejsc, które warto zobaczyć. Jak znaleźć te mniej popularne, spoza głównych szlaków? Między innymi o tym w rozmowie z Łukaszem Miszą, autorem portalu podróżniczego zLukaszem

mężczyzna pozuje do zdjęcia na tel Machu Pichcu

Redaktor: Zwiedziłeś wiele krajów i z tych wypraw tworzysz materiały do mediów społecznościowych. Zatem, czy podróżowanie może być sposobem na życie?

Łukasz Misza: Dla mnie i mojej żony na pewno jest. Nie tylko dlatego, że tworzymy portal podróżniczy, kanał na YouTubie, czy profile w mediach społecznościowych. Przede wszystkim staramy się podróżować regularnie. Niekoniecznie na drugi kraniec świata. Bardziej chodzi o takie ciągłe życie w ruchu. W weekend po prostu wyjeżdżamy gdziekolwiek, czasami nawet odkrywamy na nowo miasto, w którym mieszkamy, bo to też może być fajne.

Na pewno jesteśmy typami turystów, którzy starają się dobrze przygotować do wyjazdów. Czytamy o odwiedzanych miejscach, oglądamy filmy, tworzymy konkretne plany zwiedzania, szukamy ciekawostek. Pamiętam, że przygotowując się do podróży po Portugalii, bardzo zainteresował nas temat odkryć geograficznych – wszystkich tych ekspedycji, które wyruszały w nieznane z Lizbony. Zobaczyliśmy chyba wszystkie dostępne w Internecie filmy na ten temat. Dzięki temu, mimo że jesteśmy gdzieś tylko kilka dni, tak naprawdę żyjemy danym miejscem wiele tygodni. Chociażby z tego względu podróże mogą się stać częścią życia i dla nas na pewno są. Zresztą zawsze mówimy, że podróże nas połączyły i łączą do dzisiaj. 

A tworzone materiały na stronę, media społecznościowe czy kanał YouTube sprawiają, że temat podróży jest dla nas tym bardziej odczuwalny, bo rzeczywiście pracujemy nad naszymi projektami dosłownie każdego dnia.

 

Kto częściej wybiera miejsca, które odwiedzacie – ty czy Twoja żona, Marta?
Zdecydowanie Marta. Zresztą, w jednej z firm, dla której pracowała, odpowiadała za wynajdywanie tanich połączeń. I to była praca, która łączyła się z jej pasjami, bo na co dzień też uwielbia to robić. Marta szuka lotów, a potem pada hasło: Łukasz, tu jest tanie połączenie, popatrz, lećmy.

I tu ciekawostka, w taki sposób trafiliśmy do Australii osiem lat temu. Marta znalazła bilety w cenie zupełnie nieporównywalnej do spotykanych zazwyczaj, bo przecież loty do Australii są generalnie drogie. Pojawiła się super oferta i bez dłuższego zastanowienia się kupiliśmy bilety. Jeszcze wtedy byliśmy na studiach, więc nie mieliśmy stałego dochodu, ale postanowiliśmy, że będziemy pracować po dwadzieścia godzin dziennie w różnych knajpach i jakoś damy radę – zarobimy na tę podróż.

Uluru zachód słońca

Dopiero kilka tygodni później zdałem sobie sprawę, że Australia słynie nie tylko z pięknego Uluru i Rafy Koralowej, ale też z pająków, których panicznie się bałem (śmiech). Zawsze cierpiałem na arachnofobię (lęk przed pająkami), a ten kompletnie niespodziewany i nieplanowany wcześniej wyjazd wyleczył mnie z niej. Stwierdziliśmy, że trudno, skoro mamy bilety, to muszę zacząć się z tymi pająkami oswajać. Nie było ich zresztą tak dużo, jak wszyscy straszą… 

Ale wracając do pytania, bo strasznie się rozgadałem, to tak – to moja żona szuka miejsc do odwiedzenia.

Czy podobnie wygląda sytuacja z wyszukiwaniem informacji o tych miejscach? Czy szuka ich głównie Marta?
Niekoniecznie. Zazwyczaj wygląda to tak, że kiedy już wiemy, że gdzieś lecimy, to odpalamy YouTuba i oglądamy takie dość ogólne filmy o danym miejscu, żeby w ogóle wiedzieć, od zacząć dalsze poszukiwania informacji. Wkrótce wyruszamy na Sycylię, więc niech ona posłuży za przykład.

Kochamy południe Europy, zwłaszcza Grecję, ale i Włochy, jednak nigdy jeszcze nie byliśmy na Sycylii. Dlatego, po zobaczeniu kilku filmów, zaczęliśmy czytać artykuły i zestawienia najciekawszych miejsc na wyspie. Następnie z pomocą przychodzą właśnie takie aplikacje, jak getFindia. Dzięki nim można znaleźć nie tylko największe atrakcje, ale też takie lokalne… smaczki, lokalizacje mniej oczywiste. Ja bardzo lubię też mapy Google. Można w nich włączyć opcję automatycznego pokazywania zdjęć wyświetlanego obszaru. I jeżeli w ten sposób „zbadasz” fragment mapy, który z pozoru wydaje się mało turystyczny, możesz znaleźć naprawdę perełki, o których trudno przeczytać w przewodnikach.


A czy będąc już na miejscu, szukasz jakiś informacji od lokalsów?

Często tak. Korzystamy z grup na Facebooku, zresztą sami założyliśmy cztery – o USA, Meksyku, Australii i Peru. Nawet jeśli trudno znaleźć na nich informacje od osób, które mieszkają w danym kraju, to takie miejsca skupiają tysiące podróżników, którzy je odwiedzili i chętnie dzielą się swoimi wrażeniami z innymi.

Wspomniałeś już o kilku krajach, które odwiedziłeś, a czy któreś z nich są twoimi ulubionymi?

Nie ukrywam, że to jest takie pytanie, na które odpowiadałem parę razy różnym osobom i zawsze mam z nim ten sam problem (śmiech). Wychodzę z założenia, że ileś miejsc faktycznie widzieliśmy, ale to jest tylko niewielka część tego, co nasz świat ma do zaoferowania. Dlatego trochę trudno wskazać konkretne miejsce i uznać je za bezsprzecznie najlepsze czy ulubione, nie znając pozostałych. Ale na pewno są dwa  obszary świata, o których zawsze chętnie opowiadam, do których chętnie wracam pamięcią.

mężczyzna i kobieta pozują do zdjęcia z kangurem

Pierwsze to wspomniana już Australia, ale nie dlatego, że są tam pająki (śmiech), tylko dlatego że wybierając się do Australii mieliśmy z tyłu głowy te wszystkie kapitalne widoki, atrakcje, tą endemiczną przyrodę, z której Australia słynie. I faktycznie pod względem przyrodniczym ten wyjazd był absolutnie spełnieniem wszystkich naszych oczekiwań i marzeń. Natomiast to, co nas zaskoczyło na miejscu i co do dziś powoduje, że właśnie z taką tęsknotą patrzę na Australię, to taka trudna do opisania wolność, wszechobecna przestrzeń, ciągnące się po horyzont krajobrazy – niezmieniające się przez setki kilometrów, które przemierzasz autem. Kilka razy w różnych miejscach na świecie czuliśmy właśnie takie emocje, ale z jakiegoś powodu w Australii były najsilniejsze. Trudno opisać to słowami. Nawet teraz, kiedy o tym mówię i przypominam sobie Australię, to gdzieś wewnętrznie znów to czuję.

Z kolei miejscem, do którego zawsze chętnie wracam, jest Kalifornia. Jestem z wykształcenia amerykanistą i od dziecka interesuję się Stanami Zjednoczonymi – kulturą, historią, ale też podróżami po tym fenomenalnym kraju. Uważam, że Kalifornia to jest taki świat w pigułce, a na pewno Ameryka w pigułce. To jest miejsce, w którym mamy gigantyczne metropolie, znane za sprawą hollywoodzkich filmów, ale też opuszczone “miasteczka duchów”. Mamy plaże, pustynie, lodowce, góry, jeziora, lasy… najwyższe drzewa na świecie – sekwoje olbrzymie. Absolutnie wszystko. Każde sto kilometrów pokonane samochodem dostarcza ci często kontrastujących widoków i kontrastujących wrażeń.


Jak wspomniałeś, Kalifornia jest właśnie takim miejscem kontrastów, z jednej strony są przestrzenie zurbanizowane, z drugiej te związane blisko ze środowiskiem naturalnym. Są może jakieś punkty w Kalifornii, które szczególnie chętnie wspominasz?

Prywatnie jest jeden, który wspominam szczególnie miło, bo tam oświadczyłem się swojej obecnej żonie, ale o tym powiem za chwilę… Natomiast, bardziej obiektywnie, takim miejscem jest Droga 66. Mam tutaj na myśli tę oryginalną drogę – nie autostradę, która po latach ją de facto zabiła. Tę zabytkową trasę polecam absolutnie każdemu. Ona oczywiście wykracza poza samą Kalifornię, bo jeden z jej krańców znajduje się w Kalifornii, a drugi aż w Chicago. Ale wystarczy przejechać się na trasie Wielki Kanion-Los Angeles, czyli wybrać się w taką kilkudniową podróż, bo nawet tak krótki odcinek dostarczy tego wszystkiego, o czym wspomniałem.

Mamy Los Angeles – gigantyczne miasto nad oceanem, pełne palm i wakacyjnej atmosfery, ale też pustynie, drzewa Jozuego, formacje skalne, góry i oczywiście mnóstwo urokliwych miejscowości po drodze, z nietuzinkowymi muzeami, restauracjami i atrakcjami. Muszę jeszcze dodać kilka takich smaczków do getFindii! Wiesz, jedziesz przed siebie i obok masz nagle coś tak niespotykanego jak kolorowy las, stworzony ze szklanych butelek (Elmer’s Bottle Tree Ranch). I takich nietypowych miejsc jest mnóstwo wzdłuż Drogi 66. Ciekawe jest też miasteczko Oatman, które znajduje się w Arizonie. Dawniej obsługiwało lokalne kopalnie, nie tylko złota. I tu niespodzianka – do dzisiaj obsługuje kilka z nich! To takie typowe westernowe miejsce, gdzie mamy drewniane budynki, charakterystyczne dachy, salloony. Ale to nie jest skansen czy muzeum, ale najprawdziwsze miasteczko, które cały czas funkcjonuje. I wygląda jakby czas się w nim zatrzymał! Co ciekawe, w Oatman po ulicach przechadzają się swobodnie osły, co jest dodatkowym urozmaiceniem tej turystycznej miejscowości.

napis roys route 66 przy drodze

Regularne podróże to też ciekawe anegdoty. Mógłbyś podzielić się przynajmniej jedną z nich?

Faktycznie, tych przygód było sporo. Jedne były bardziej zabawne, inne mniej. Na pewno taką, która teraz mi przyszła do głowy, ale ona kompletnie nie jest zabawna, to ta, gdy wylądowałem w boliwijskim szpitalu na jeden dzień, bo trochę przeceniłem swoje możliwości. Wchodząc na jedną z gór, nabawiłem się choroby wysokościowej. Zdarzają się natomiast też przyjemniejsze.

Tu wrócę do moich oświadczyn. Zaręczyny same w sobie są czymś takim, co zostaje do końca życia w pamięci. Postanowiłem, że oświadczę się w San Francisco, na jednym ze wzgórz na północ od cieśniny Golden Gate – tak, aby mieć widok na miasto i słynny, podświetlany wieczorem most. Wszystko perfekcyjnie zaplanowałem i jestem z siebie dumny, bo do ostatniej chwili utrzymałem to w tajemnicy przed swoją dzisiejszą żoną. Weszliśmy na wspomniane wzgórze tak, aby do zaręczyn doszło mniej więcej o zachodzie słońca. Natomiast po nich trzeba było wrócić do miasta. Zeszliśmy więc szczęśliwi ponownie na most Golden Gate, bo w tym miejscu to jedyna droga, która prowadzi do centrum San Francisco. Ale tu niespodzianka… Okazało się, że most jest zamykany dla pieszych po zachodzie słońca. To była jedyna rzecz, której nie przewidziałem (śmiech).

Wchodząc na most dosłownie spotkaliśmy się ze ścianą – ciężką bramą, która blokowała wejście. Ale to dopiero początek historii. Wyobraź sobie nasze zaskoczenie, gdy ta brama do nas przemówiła! Tam gdzieś musiała być kamera, a w bramie ukryty mikrofon i głośnik. No i zostaliśmy poinformowani, że nie przejdziemy. Oczywiście odpowiedzieliśmy, że nie mamy dokąd iść, nie mamy jak się z tego miejsca wydostać. Nie pamiętam, ile ta rozmowa trwała, ale finalnie powiedziano nam, że w drodze wyjątku brama się otworzy. Jedyny warunek: mieliśmy iść przed siebie, szybko, bez zatrzymywania się nawet na sekundę.

widok na wzgórze San Francisco

I faktycznie tak się stało, brama się otwarła. Szybkim krokiem zaczęliśmy iść przez Golden Gate… i to jest ten moment, którego nie zapomnimy do końca życia. Wyobraź sobie, że masz to całe oświetlone miasto na wyciągnięcie ręki, tuż naprzeciwko, a po horyzont nie widać innych pieszych – jesteś tylko ty i twoja narzeczona. Na słynnym moście Golden Gate, który jest ikoną i symbolem USA, który kojarzymy z niezliczonych zdjęć, filmów, pocztówek, czy gier. Potem się okazało, że z drugiej strony ochroniarze wyjechali w naszym kierunku takimi samochodzikami jak na polu golfowym. W połowie mostu się spotkaliśmy. Powiedzieli, że możemy wskoczyć do nich na przyczepkę i tak pokonaliśmy drugą połowę mostu. Fenomenalne przeżycie, nigdy tego nie zapomnimy.


Bardzo romantyczna historia, więc faktycznie można powiedzieć, że podróże dosłownie połączyły was ze sobą.

Absolutnie tak, połączyły nas jeszcze w liceum. Wybraliśmy się po raz pierwszy do Szwecji na city breaka, wtedy jeszcze nawet nie byliśmy parą. Po prostu lecieliśmy razem jako znajomi ze szkoły, bo… Marta znalazła tanie bilety! To była pierwsza podróż, do której wracamy wspólnymi wspomnieniami. Wtedy poczuliśmy, że dobrze podróżuje się nam ze sobą. Dzisiaj jesteśmy małżeństwem i niemal codziennie tematem numer jeden w naszym domu jest to, dokąd i kiedy.

mężczyzna obejmuje kobietę na drodze

Ale też wiadomo, że nie samymi podróżami człowiek żyje. Jakie są twoje zainteresowania?

Pasjonuje się muzyką. Uwielbiam słuchać, ale też sam gram na gitarze basowej i elektrycznej, od paru lat też na perkusji. Staram się na tym polu być bardzo aktywny. Bardzo lubię rocka, szeroko rozumianego. Lubię zarówno ten delikatniejszy, kalifornijski, melodyjny, ale też ten ostrzejszy – w zależności od nastroju. Nie widać tego na zewnątrz, bo wszystkie nasze profile czy strona traktują w stu procentach o podróżach, ale muzyka jest moją największą pasją w życiu. I tak naprawdę towarzyszy mi cały czas. Zresztą też w podróży, bo często łączę jedno z drugim. Byliśmy niedawno z Martą w Kenii, więc na miejscu starałem się poznawać lokalne zespoły. Mam do dzisiaj na Spotify zapisanych kilkadziesiąt piosenek, które tam wpadły mi w ucho, zwykle folkowych. Bardzo często przywożę też z różnych zakątków świata egzotyczne instrumenty.


Muszę zadać to pytanie: jesteś bardziej z teamu Metallica czy Megadeth?

Metallica. Nie wiem, to dobrze czy źle? (śmiech)

 

Każda odpowiedź jest dobra (śmiech). Chciałem jeszcze pociągnąć wątek muzyki. Jakie są twoje ulubione zespoły? Jakie zespoły poleciłbyś?

To jest temat rzeka. Jako nastolatek wkręciłem się, dzięki swojemu kuzynowi, w kalifornijską kapelę Blink-182. To jest zespół rockowy, ale bardzo melodyjny. Taki bardziej popowy, z żartobliwymi tekstami, który daje po prostu dużo uśmiechu na twarzy. Na pewno bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu, gdy zaczyna się w tych prostych piosenkach dostrzegać drugie dno i mniej dosłowne znaczenie słów. Ostatnio chłopaki wrócili do grania w oryginalnym składzie po wielu latach przerwy. Dlatego w zeszłym roku byłem na ich koncertach, zresztą gitarzystę Toma i basistę Marka spotkałem w Kopenhadze na jednym z mostów! Z Markiem udało się zbić piątkę i zrobić zdjęcie, które wrzuciłem na pamiątkę na swój Instagram.

Natomiast bardzo lubię też bardziej punkowe i metalowe brzmienia. Takim jednym z moich ulubionych, mocniejszych zespołów jest System of a Down. Swoją drogą w tej swojej mocy też grają bardzo melodyjnie, nawiązując luźno do ormiańskiego folkloru. Razem z Martą bardzo chcielibyśmy się wybrać na ich koncert, podobnie jak na Pearl Jam. Strasznie żałujemy, że widzieliśmy ich parę lat temu w Krakowie.

mężczyzna pozuje do zdjęcia na tle miasta

Ostatnio też wkręcam się na maksa w amerykańskie zespoły emo/rockowe z tak zwanego Midwestu, których mam wrażenie, że praktycznie nikt nie słucha. A często są fenomenalne, niesamowicie kreatywne, bardzo oryginalne, emocjonalne, mieszające style i nastroje nawet w obrębie jednej piosenki. Jeśli kogoś z czytelników zainteresuje ten wątek, zapraszam serdecznie do kontaktu, chętnie podzielę się kilkoma nazwami. Na pewno taką bardziej znaną jest Tiny Moving Parts, a ich koncert w malutkim klubie w Warszawie był najlepszym w moim życiu. Marzy mi się być kiedyś w Stanach na koncercie takiego niszowego zespołu. Za nimi nie stoją całe machiny medialne, fundowane przez wytwórnie i znanych producentów. To zwykle paczka znajomych, która po pracy spotyka się i nagrywa utwory, robiąc to naprawdę jakościowo – niejedna popularna kapela mogłaby pozazdrościć takiego brzmienia!

 

Zakulisowo mogę zdradzić, że u nas w biurze także słuchamy System of a Down. I trochę w nawiązaniu do tego tematu, chciałem zapytać, co ludzie mogą znaleźć w Findii? Jakie miejsca dodałeś?
W ogóle w getFindii jest mnóstwo fajnych miejsc. To jest niesamowite, jak szybko i jak sprawnie stworzyliście naprawdę zgraną społeczność. Życzę wam absolutnie pełnego sukcesu, bo ta aplikacja zasługuje na to, żeby każdy podróżnik miał ją na swoim telefonie.

Dodałem do aplikacji wiele miejsc, na przykład świętą dla Aborygenów górę Uluru. Nie wiem, czy to dalej obowiązuje, ale swego czasu to było miejsce najdalej położone od waszego biura w Poznaniu. Cieszę się, że zostało to odnotowane na Waszych storiesach!

 

Dodałeś do aplikacji Miejsca z Polski, Australii, Stanów Zjednoczonych i innych krajów z różnych kontynentów. Czyli można stwierdzić, że właściwie wraz z Martą zwiedziłeś każdy zakątek świata chociaż  w małej części.

W bardzo małej części, ale to prawda. Jednym z naszych marzeń jest przycumować kiedyś na Antarktydę, bo to najbardziej nieodkryty i niedostępny z kontynentów. Brakuje nam go do kolekcji (śmiech) i na pewno będziemy starali się tam wybrać.